PODSUMOWANIE
KRÓTKIE WPROWADZENIE Planując kolejny wyjazd gdzieś daleko postanowiliśmy wybrać się najdalej na południe Europy jak się da. A Grecja jest daleko. Może nie baaaardzo, (cóż to jest te parę tysięcy km dla pasażerów linii lotniczych) ale autem to jednak kilka dni jazdy. Dlaczego samochodem? bo bliżej ludzi i miejsc. I zupełnie swobodnie bo choć zwykle trzymać się trzeba harmonogramu to jednak w drodze czeka zawsze nieznane. Nowi ludzie, sytuacje, też miejsca, których nie można zobaczyć z bliska lecąc 10 tysięcy km nad ziemia. Droga do ojczyzny Sokratesa jest prosta cały czas na południe ;). Jak dokładnie? DROGA Na początek Polska. W brew
pozorom jest to najtrudniejszy odcinek. Nie ma u nas autostrad, jedzie
się byle jak i powoli. Z tego powodu wyruszamy wcześnie rano, naprawdę
wcześnie około 2.00. Miejsce zbiorki ustalamy na Kołbiel przy krajowej
17-ce w drodze na Lublin. Świtem, w niewielkim ruchu aut kierujących się
na Bieszczady docieramy na granicę ze Słowacją.
Przejazd przez Słowacje wymaga wykupienia winiety autostradowej. Nie jest droga wiec nie ma sensu oszukiwać albo pchać się bokiem, ,żeby ominąć autostrady. Kupić je można przy przejściu granicznym za złotówki (tamże również słowacka walutę). Węgry pierwsze wrażenia brud i smród na granicy. Granicy właściwie nie ma. Są tylko opuszczone budynki i tiry. A że nie ma też toalet, sami wiecie co się dzieje. Potem zostaje zakup ichniej winiety. Madziarzy rozwiązali te kwestie trochę inaczej niż sąsiedzi. Matrice trzeba zanabyć i jej cena zależy od rodzaju pojazdu, długości ważności oraz sezonu. Jest jedna na wszystkie autostrady (kiedyś na każdą trzeba było kupić osobno). Nie trzeba nic naklejać na szybę. To zwykły paragon kupowany np. na stacji benzynowej z nr rej. pojazdu. Kilometry robią swoje pomyliłem nr auta trzeba było kupić nową. Z autostrady szybko uciekamy. Poruszamy się wąskimi, lokalnymi drogami w morzu słoneczników. I wszędzie podobne kwadratowe domy z czerwonymi od dachówek dachami. Tak docieramy aż do Szegedu. Tutaj zmyślne urządzenie gadające z satelitami doprowadza pod same drzwi hotelu bez błądzenia. Na miejscu kupujemy forinty i ruszamy na miasto w poszukiwaniu madziarskich przysmaków w jakiejś zacisznej restauracyjce. Znajdujemy miły lokal z kosmicznymi cenami wszystko po kilka tysięcy - ale forintów czyli w przeliczeniu na złotówki przyzwoity obiad w przyzwoitej cenie na niewiele ponad 50 zł za 3 osobową rodzinę. A co zamówiliśmy? Po prostu poprosiliśmy kelnera żeby zaproponował coś bardzo węgierskiego i dostaliśmy kluseczki, ale takie dziwne, jak ręcznie zrobione z pikantnym, mięsnym sosem. Serbia jest na wyciagnięcie ręki tuż za pobliska granicą. Ale na razie korek. Granica zabita autami na trzy godziny. Jest sobota więc dziś stoją tu głównie śniadzi obywatele Niemiec, Holandii i Francji w drodze do rodzin w Turcji. Będą oni nam towarzyszyć aż do zjazdu na Sofie. Przy przekraczaniu tego przejścia polecam środek tygodnia. W drodze powrotnej byliśmy tu we wtorek i totalne pustki, za to szczegółowa kontrola bagażu dla wszystkich aut wjeżdżających do Unii. Już po drugiej stronie z
ciekawością rozglądamy się żeby zobaczyć tą mityczna, niebezpieczną Serbie,
której NATO nie poskąpiło bomb i rakiet w wojnie o Kosowo, gdzie jeszcze
niedawno płonęły ambasady. Jest normalnie. Początkowo krajobraz zupełnie
węgierski ze słonecznikami ;). Droga którą jedziemy to zwykła ekspresówka
z jednym pasem w każda stronę. Potem zaczynają się intensywne budowy i
Belgrad. Tutaj co zadziwiające tylko raz wypatrzyliśmy bilbord z reklama
w cyrylicy. Pozostałe zawierały teksty w alfabecie łacińskim. Jedziemy
w licznym towarzystwie aut z całej Europy. Miejscowych jest mało i zwykle
rozpoznać można ich po super lux autach z rejestracja ze stolicy albo wręcz
przeciwnie leciwych Zastawkach całkiem chyżo pomykających po asfalcie.
Nasze wątpliwości co do tankowania i posiłków rozwialiśmy na pierwszej
stacji benzynowej. Przyjmują euro. W restauracyjce trafiło się nam nawet
menu z obrazkami wiec i z wyborem dań nie było kłopotu. Za miastem Nis
skończyła się pożąda droga i Serbia pokazała się nam bardziej z bliska.
Raz zaskoczył widok wozu z zaprzężoną KROWĄ przejeżdżającego wiaduktem
nad droga. Domki i ludzie tak zwyczajnie, skromnie. Na stacji benzynowej
(LUKOIL) bardzo przyjaźni ludzie. I ruch znikomy (jak się rzekło większość
tranzytu kieruje się na Sofie).
Potem granica z Macedonią i dzieci wieszające się u klamek z prośba o pieniądze. Po stronie Serbskiej byle jak, za to Macedończycy za pieniądze z Unii zagospodarowali bardzo ładnie infrastrukturę. Tylko ta bieda i te dzieci... Owszem maja tu autostradę, ale słabiutka jest i często w przebudowie. Jednak jej najważniejsza zaleta jest to że jest... Macedonia to mały kraj, przejeżdża się go błyskawicznie. My zdecydowaliśmy się zatrzymać na chwile w antycznym mieście Stobi. Warto. Bez pośpiechu, nachalnego tłumu można zobaczyć ruiny świątyń, domów, teatru. Ten spokój doceniliśmy po zwiedzaniu atrakcji Grecji. Partenon zwiedza się przecież w kolejce, a strażnicy gwiżdżą jak pochylisz się za bardzo nad zabytkami 8-/. Do Grecji docieramy już w nocy. I tu niespodzianka o 23 jest z powrotem 22 - zegarki trzeba przesunąć w tył inna strefa czasu. Tuż za granica skręcamy za pierwsza strzałka Hotel i znajdujemy miłe pokoiki. Właściciel widząc nasze utrudzenie dodaje jeszcze po małym jasnym na poprawę humoru na koszt firmy. Życie jest piękne ;). Szkoda, że jesteśmy tak utrudzeni drogą. Życie towarzyskie trwa tu o tej porze w najlepsze a nas ciągnie w ramiona Orfeusza. NOCLEGI Jadąc do Grecji poszliśmy na żywioł, noclegów szukaliśmy w drodze. Praktyka ta sprawdziła się na granicy (miły i tani hotelik), w Meteorach, Atenach, Belgradzie ale nie w Litochoronie. Tamże przybyliśmy wieczorem i to w sobotę i niestety, miejscowi zajęli wszystko jak popadnie a miasto wprost obfituje w hotele. Co z tego skoro ludzi było tyle ze nawet przejść było trudno. Na główną kwaterę nie ryzykowaliśmy szukania na miejscu nie wiadomo czego i zaklepaliśmy poprzez NOVASOL śliczny domek pod Kalamatą. GRECJA DROGI Drogi w Grecji nie są najgorsze.
Sporo autostrad, nawet nie drogo, jednak niektóre odcinki są dopiero w
budowie a płacić trzeba. Prowadzi nawigacja, jednak mapy są niedokładne,
obejmują tylko większe miasta i główne drogi (SONY). Jednak bardzo przydaje
się gdy skracamy trasę omijając Ateny. Lokalna, zapchana ciężarówkami droga
na początku mocno kluczy po miejscowości. Oznaczenie słabe bez nawigacji
ciężko się połapać. W drodze czuć ze jesteśmy już w Grecji. Macedonia była
górzysta i jeszcze odrobinę zielona. Grecja jest sucha i taka w odcieniach
brązu. Wszędzie jak okiem sięgnąć widać deszczownie. I kapliczki. Podobno
stawia się je w ważnych miejscach. Tam gdzie spotkało kogoś coś ważnego,
gdzie podjęło się np. ważna decyzje itp. jednak większość stoi w niebezpiecznych
dla ruchu miejscach, często po kilka na raz ku pamięci tych którzy zginęli
tragicznie na drodze. Bo Grecy jeżdżą jak wariaci. I nie dziwię się. Zdarzały
nam się odcinki po kilkadziesiąt kilometrów z nieustającymi zakrętami i
podwójna ciągła. I jak się trafi stara ciężarówka, która nie daje rady
i pod górę (a pod górę oznacza tu czasami kilkadziesiąt kilometrów) tak
trzydzieści na godzinę można jajo znieść.
Wg papierowego atlasu autostrada prowadzi do samej Kalamaty. Nie jest to prawda. Może kiedyś była tu autostrada (czasami widać nawet opuszczona wielopasmowa drogę w górach) jednak Od Tripoli trzeba przeciskać się lokalnymi drogami. Ale Grecy sporo budują. W wielu miejscach spotykaliśmy budowy których zamierzeniem było prostowanie górskich zawijasów. GRECKA KUCHNIA Korzystając z przewodnika
kulinarnego wydanego przez Rzeczpospolitą ( www.rp.pl/temat/115607.html
) dowiedzieliśmy się, że Grecy preferują kuchnię niewyszukana, prostą.
Nie spodziewaliśmy się, że będzie to oznaczało jedzenie w kółko sałatki
greckiej, mięsa z grilla na różne sposoby lub owoców morza takich jak kalmary
czy krewetki. Pierwsze spotkanie z tutejszymi przysmakami mieliśmy w Kalambace
nieopodal znanych w świecie klasztorów Meteora. Wszystko było zjadliwe
i egzotyczne (choć odrobinę za tłuste ale to tylko tam). Jednak w kraju
gdzie jest tyle morza nie udało nam się zjeść ryby. Na pytanie o fisha
w restauracji zaskoczeni dostaliśmy krewetki !? A jak doczytaliśmy w przewodniku
wszystko przez pazerność Greków wyłowili ryby tak bardzo że wprowadzono
w sezonie letnim całkowity zakaz ich połowu (nie dotyczy wędki ;). Piękne
rybki zdarzyło nam się widzieć w Gerolimenas ale cena około 60 euro za
kg powalała. Podczas omijania Aten zatrzymaliśmy się w lokalnej knajpce
gdzie tak jak wszędzie na papierowych obrusach wylądowała na początek zimna
woda i chleb. Potem tradycyjnie mięso i sałatka grecka ale żeby zamówić
dopchaliśmy się do kuchni. Tam palcem pokazaliśmy co chcemy, przy okazji
podziwiając ogromne węglowe grille z całymi zwierzakami. Miejscowa klientela
zamawiała tu na wynos ;).
ZWIEDZANIE Cel naszej podróży osiągnęliśmy po czterech dniach, w drodze zahaczając o Szeged i Meteory. O ile węgierskie miasteczko poznaliśmy pobieżnie na klasztory poświęciliśmy więcej czasu i polecam bo warto (co i jak zobaczyć zapraszam do odpowiednich działów strony). Na miejscu, w Kalamacie do zwiedzania nie mieliśmy zbyt dużo (miasto zniszczone trzęsieniami ziemi, zamek w remoncie). Jednak stąd wybieraliśmy się na wypady do Mistry i Sparty, Monemwasji, twierdz w Koroni i Methoni oraz półwysep Mani najbardziej klimatyczne i egzotyczne miejsce poznane w czasie całego wypadu. Droga powrotna (tu już jechaliśmy sami) zawiodła nas do Myken, Epidavros, Tirynsu i Nafplio oraz Aten. Niestety końcówkę mieliśmy odrobinę nerwową ze względu na awarię auta. Nasz Hultaj z problemami dojechał jednak do domu. Szczegółowy opis wyjazdu
zapraszam do zakładek
|