Tytułem wstępu
Przygotowania Lokum
Transport
Zdrowie
Wyposażenie samochodów
Doga Polska-Niemcy-Francja Wyruszamy w nocy o g.2.00. Naszym celem na pierwszy dzień jest Norymberga. Jest jeszcze ciemno, ruch niewielki, jazda wyśmienita. Niestety spowalniaja fotoradary. Miedzy Warszawa a Rawa Mazowiecka ponad trzydzieści. Brakuje autostrady. Do Wrocławia docieramy dopiero na g. 7.00. Sa wakacje co widać na ulicach bo ruch niewielki i na termometrze. Pomimo wczesnej pory w mieście jest 20 st! Za Wrockiem można się już rozpędzić - tu już wybudowano piękna, betonowa dwupasmówke do Zgorzelca. Jednak nie wybudowano stacji benzynowych. Jeśli będziecie chcieli zatankować konieczny zjazd do pobliskich miejscowości. Z bliżej nieznanych nam powodów autostrada nie wiedzie do samej granicy. Dobra jazda skończyła się pod Bolesławcem, stad dalej już lokalnymi ale... wzdłuż gotowej autostrady (!?!). Uwaga 14.08.2009 wicepremier Schetyna z wielka pompa przeciał wstęgę i już można śmigać równym betonem do samej granicy
Mijane przejście graniczne
pozostanie w pamięci jako miejsce smętne i zapuszczone. A od wejścia Polski
do układu z Schengen minęło przecież niecałe dwa lata. Pozostały jeszcze
wymalowane pasy z wydzieleniem dla aut osobowych, autobusów i ciężarówek,
pozostały opuszczone budynki, jakiś samotny, germański radiowóz.
Cel na dzisiaj Norymberga - niegdyś nieoficjalna stolica Niemiec, ulubiona rezydencja królewska i miejsce pierwszej sesji parlamentarnej, zwoływanej przez każdego nowego władcę. To założone dopiero w XI w miasto dzięki położeniu na przecięciu głównych szlaków handlowych rozwijało się szybko i dynamicznie. Tak pisał o średniowiecznej Norymberdze (Nürnberg) przyszły papież Pius II w połowie XV w: "W całej Europie próżno szukać czegoś równie wspaniałego. Patrzacemu z daleka wydaje się, że Norymberga oślepia go swym majestatem. To wrażenie pogłębia się, gdy człowiek znajduje się w mieście i podziwia piękno ulic i budynków, tak okazałych, jakby były to siedziby ksiażat. Królowie Szkocji nie mieszkaja tak godnie jak zwykły obywatel Norymbergi." Po późniejszym okresie zapomnienia wynikłego z powstania morskich szlaków handlowych do Ameryki i Dalekiego Wschodu w XIX w miasto stało się ośrodkiem ruchu pangermańskiego. Wtedy też założono w Norymberdze największa w kraju galerię sztuki Germanisches Nationalmuseum. Na miejscu - podziemny parking
(calkiem niedrogo) i nareszcie piechotka podziwiać uroki miasta i w poszukiwaniu
hotelu. Po zakwaterowaniu na Stare Miasto. Pod koniec II Wojny Światowej
Norymberga została zrównana z ziemia w nalocie dywanowym. Miasto odbudowano,
przewodniki podaja, że odzyskało swa świetność jednak spacerujac po uliczkach
nie widać zabytkowych kamieniczek ale sporo betonowo-ceglanych klocków.
Podobno to przemieszanie stylów to jedna z zalet Norymbergii niestety
mnie nie przekonuje. Stare Miasto przez które przepływa rzeka Pegnitz,
otaczaja dawne fortyfikacje z 18 wieżami i 4 potężnymi bramami. Latem,
szczególnie wieczorem przelewa się tutaj masa turystów. Warto wybrać się
na zamek, z którego murów popatrzeć można na panoramę miasta. Zostajemy
jeszcze na kolacje w jednym z wielu tutejszych ogródków piwnych i już po
Norymberdze. Jutro Francja.
Rano śniadanko i na autostradę. Dla oszczędnych - warto zatankować jeszcze w mieście - będzie zdecydowanie taniej. W drodze nie spodziewaliśmy się granicy tylko tabliczki jak na granicy wlosko-austrackiej a jednak... Tu także jeszcze pozostały budynki. Potem autostrada za która trzeba już płacić i dosyć drogie paliwo na stacjach. ON w cenie 1,13-1,17 l i benzyna 1,45-1,49 l (w lipcu 2009 było to ponad 6,50 za litr !!!). W drodze jeszcze obiad w barze przy autostradzie. Dania gotowe, które tak jak w Niemczech smakuja podle. Ciekawie przejeżdża się przez
Lyon autostrada wiedzie przez miasto, tunelami. Na wjeździe do nich brama
z ogromnym lwem. Za Lyonem robi się dziwnie ciasno. Wypadek na drodze?
Remont? Nic takiego potem nie stwierdziliśmy. Takie zatwardzenie to chyba
tutaj zwykle korki w kierunku morza. Na pobliskim parkingu spotkanie z
właścicielem starego BMW z duża rodzina w środku, wyładowanym bagażami.
Żona kierowcy wyżywa na nim swoja złość - że nie zadbał o auto i się zepsuło .
Okazuje się, że problem jest z akumulatorem - mamy kable wiec dziś pojada
dalej.
Prowansja Dosyć późno około 20.00 docieramy do Orange. Poszukiwania hotelu nastrajaja nas do konkluzji, że źle się dzieje w państwie Gallów. Pokoiki sieci Etap i Pemier Class bardzo malutkie, wielkości średniej przyczepy kempingowej, z piętrowym łóżkiem dla dziecka i łazienkami z jednego odlewu z PCV o wymiarach tak niewielkich, że biorac prysznic zasłonka ciagle przykleja się do pleców... Cena nie odzwierciedla tego spadku komfortu w porównaniu z pokojami w innych, mijanych miastach. Nie mówiac, że Etap po prostu śmierdział. Wybieramy się na pięknie oświetlonego, nocnego Orange. Ludzi niewielu. Może to z powodu Upiora w operze odgrywanego właśnie w amfiteatrze? Szkoda bardzo, że przybyliśmy tak późno! Warto byłoby się wybrać a tak pozostaje słuchanie muzyki, która niesie się po całym mieście. Rano skromne śniadanie w hotelu (głownie bułki, masło i sery) i zwiedzamy. Obejrzeć warto zabytki z czasów rzymskich z I w. p.n.e. (po dawnym mieście Arausio). Pierwszym celem jest znakomicie zachowany amfiteatr z ławami kamiennymi na 1100 miejsc i murem scenicznym dł. 102 m i wys. 38 m. Z centralnej niszy na scenie spoglada prawie czterometrowy posag Augusta. Wejście za biletami (dzieci do 7 lat za free) i wspinaczka po schodkach na szczyt widowni. Tamże widoczki i zwiedzanie w tunelach salek tematycznych. Pierwsza - hologram dotyczacy teatru, następna sala ze scenami z koncertów, które się tu odbyły, operowa itp. Następny punkt wycieczki to pobliskie muzeum. Ekspozycja zawiera wystój wnętrz oraz eksponaty opowiadajace o historii miasta i ludzi, w tym m.in. kolekcja dzieł F. Brangwyna, malarza walijskiego, ucznia W. Morrisa. Z innych zabytków warto wspomnieć bramę miejska, resztki światyni przy dawnym forum; romańska katedrę z XII w oraz najciekawsze - łuk tryumfalny z płaskorzeźbami zawierajacymi sceny zwycięstw Juliusza Cezara. Ten ostatni jest przyczyna ogromnego rozczarowania przykryty siatka remont. W drodze miły przerywnik
- obiadek w winnicy. Maja tu tylko jedno menu. Skuszeni egzotyka
miejsca zostajemy. Właściciele ugaszczaja przepysznym posiłkiem, tradycyjnie
złożonym z trzech dań - przystawki, dania głównego i deseru. Smacznie i
niedrogo.
Kolejny punkt wycieczki to Vaison La Romaine. Obecnie miasto jest modna miejscowościa letniskowa Paryżan. Przewodnik podaje, że tutejsze kawiarenki zasługuja na miano najbardziej stylowych w Prowansji. Zagladamy do ruin pobliskiego, rzymskiego miasta określanego moim zdaniem na wyrost mianem francuskich Pompei. Do obejrzenia jest tutaj muzeum archeologiczne przedstawiajace życie codzienne ongiś 10 tysięcznego, rzymskiego miasta. Kolekcja obejmuje m.in. srebrne popiersie z III w. znalezione w domu patrycjusza oraz rzeźby z białego marmuru, w tym posag nagiego cesarza Hadriana i spowitej w szaty cesarzowej Sabiny. Wiele posagów wykonano tak aby w razie wymiany lokalnych urzędników można było łatwo je zaktualizować wymieniajac tylko głowy. Z innych, wartych zobaczenia miejsc wymienić można: dzielnice artystów i rękodzielników Haute-Ville, rzymski most, brama obronna z XIVw katedra romańska oraz ruiny zamku z XIIw.
Dalej droga prowadzi na najwyższy szczyt w okolicy Mount Ventoux położony ponad 1900m nad poziomem morza. 26 kwietnia 1336 roku został on zdobyty przez poetę Francesca Petrarkę (1304-1374). Jego opis wspinaczki uznaje się jako poczatek alpinizmu, gdyż po raz pierwszy wspinaczkę przedstawił on jako cel sam w sobie. Petrarka znalazł wielu naśladowców, między innymi Eneasza de Piccolominiego (późniejszego papieża Piusa II), a dużo później francuskiego pisarza noblistę Frederica Mistrala. My na szczyt wwozimy się dostojnie, na czterech kołach bo można tu wjechać na sama gorę. Droga bardzo stroma i z serpentynami (zakaz wjazdu samochodów z przyczepami). Aż nie chce się wierzyć, że podczas odbywajacych się tu niegdyś wyścigów samochodowych najwyższa odnotowana prędkość to 140 km/h. Na pozbawionym roślinności wierzchołku hula zimny wiatr i temperatura spada do 19 st. Podziwiamy widoki i uciekamy dalej.
Droga wiodca wśród lawendowych pól docieramy do miasta Soul. Wśród całkiem sporego tłumu turystów poszukujemy hotelu. W tym, w którym znaleźliśmy pokoje pracuje mila Francuzka, z polskimi korzeniami - jej babcia przyjechała tu z Warszawy. Bardzo sympatyczny wieczór kończymy obfita kolacja po francusku - oczywiście z trzech dań.
Poranne śniadanie wita nas jak codzień z bagietka, dżemem i serem (ile można jeść bułek ...). Potem lokalnymi, czasami bardzo lokalnymi drogami na Roussillon. Tutaj robi się bardzo egzotycznie, z jazda waskimi drogami wśród wawozów, pól winorośli, lawendy. Tutaj zdarza się też niemiła przygoda z nadjeżdżajacym z przeciwka kierowca Discovery III. Nie zjechał, ja zjechałem za mało, droga waziutka, grzmotnęliśmy się lusterkami tak, że posypał się wkład. Na szczęście wystarczyło zetrzeć lakier pechowca, włożyć lusterko i po krzyku.... Miasteczko które pojawia się u celu zawieszone jest na szczycie czerwonej skały. Wszędzie dominuja odcienie ochry, która zawarta w miejscowym kamieniu nadaje wiosce niepowtarzalny, ciepły koloryt. Wszędzie mnóstwo turystów i samochodów. Aż nie chce się wierzyć, że jeszcze w latach 50-tych była to zapomniana przez ludzi i Boga wieś. Teraz ciężko przecisnać się w tłumie, wśród niezliczonej ilości sklepików z pamiatkami, miejscowych specjałów itp. Przez chwilę rozmawiamy jeszcze z miła pania, która ucieszyła możliwość porozmawiania w polskim, ojczystym języku. Od miesiaca pracuje już w jednym z tutejszych sklepików a my jesteśmy pierwszymi Polakami, których spotyka. W Roussillon warto wybrać się do Sentier des Orches, starych kamieniołomów udostępnionych do zwiedzania, w których wydobywano niegdyś budulec. Nas ciagnie w drogę
Kierujemy się na Gordes, malowniczo położone miasteczko rozłożone tarasowo na szczycie góry wokół zamku z XVI w. Pod miastem mały postój na obiadek. Miła restauracja do której wiedzie droga wytyczona przez szpaler równo wystrzyżonych tuj to rodziny interes z tradycyjna kuchnia. Kuchnia francuska zawsze wydawała mi się zjawiskiem przereklamowanym. Jednak ponowne spotkanie z tutejszymi specjałami przekonuje, ze to nie mit. Na stole pojawiaja się jak zwykle trzy dania, wśród nich moje gazpacho z kalmarem o smętnych, spogladajacych na mnie oczach... Pyszne.
Same
miasto ogladamy w locie. Przed nami długa droga do Avinionu a jeszcze naszym
celem jest Abbaye de Senanque
- podobno jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Prowansji (m.in.
na okładkę naszego przewodnika). Na miejscu ogromny ścisk wśród parkujacych
przy drodze aut (brak jakichkolwiek miejsc parkingowych), niezliczona masa
turystów i zamknięty klasztor (przerwa?). Budynki opactwa widniejace w
oddali powstały 1160 r. Po okresie rozkwitu w XIII w zgromadzenie powoli
podupadało (w XVII w zamieszkiwało tylko 2 mnichów). Dopiero powołanie
do życia Towarzystwa Przyjacioł Senanque i odrestaurowaniu z jego środków
budynków poskutkowało powrotem mnichów w 1988r. Nam pozostaje kontemplowanie
widoków przez wysoki polot z siatki i dalej w drogę.
Lokalnymi drogami kierowani przez niezawodna nawigacje marki Becker (mój Garmin ciagle się wysypywał) zmierzamy do Awinionu. Ponieważ jako cel zostało wybrane samo miasto docieramy do miejsca na mapie gdzie pod kropka z lokalizacja widnieje nazwa miasta, czyli zupełnie niepotrzebnie, z rozpędu przez zabytkowa bramę w murach - wprost do zabytkowego centrum... Pomimo wakacji (a może właśnie dlatego?) w okolicach g. 17.00 na ulicach ogromne korki. Ponownie naszym celem jest hotel sieci Etap. Zostawiamy auta pod zabytkowymi murami (parking bezpłatny, zakaz parkowania więcej niż 24h pod groźba odholowania) i po zostawieniu rzeczy w hotelu - na miasto. Awinion latem jest jednym z centrów kulturalnej Europy. Idac uliczkami miasta jesteśmy zalani plakatami informujacymi o odbywajacych się tu przedstawieniach teatralnych, pantomimy i kabaretu a ulice i place zapełniaja wędrowni aktorzy. Najciekawsze zabytki miasta to Pałac Papieski z XIV w (największa gotycka budowla Europy - 15 tys. m2 powierzchni) oraz znany z piosenki Sur le pont d'Avignon, most Pont St-Benézet na rzece Rodan (z przeprawy wybudowanej w latach 1171-1185 o długości 900 m zostały tylko 4 przęsła i romańska kaplica, resztę zniszczyły liczne powodzie). Inne warte zwiedzenia budowle to jeszcze:
Jeszcze wieczorem wychodzę na samotny spacer na miasto. Nad Rodanem natykam się na wieki, arabski bazar ze straganikami i diabelskim młynem. Tłum ludzi i kolorowych sprzedawców, pokaz ogni, namioty z towarem. Po drugiej stronie rzeki, na trawce piknikuja liczne, wielodzietne rodzinki. Ze statywem i aparatem tak trochę z dusza na ramieniu przeciskam się w tym kolorowym tłumie. Na starym mieście nieprzebrane tłumy ludzi. Po północy wracam do hotelu.
Nastepny dzień to Pont du Gard - akwedukt zbudowany w latach 26 p.n.e. - 16 p.n.e. na polecenie Agrypy. Lokalna droga z miasta Remoulis (dojazd wyraźnie oznakowany), która sie kierujemy kończy się nowoczesnym parkingiem z bramkami i opłatami w automatach. Pora jest mocno przedpołudniowa i jest to najlepszy czas na zwiedzanie (bez tłumu turystów). Dzieci widzac rzekę odmawiaja zwiedzania. Na szczęście udaje się je namówic i stromymi schodami wspinamy sie na góre. Zachowany w dolinie rzeki Gard akwedukt to trzypiętrowa arkada o wysokości 49,0 m i 27,0 m szerokości i 270 m długosci. Pont du Gard był częścia akweduktu prowadzacego wodę ze źródeł w Uzes do Nîmes. W czasach swojej świetności dostarczał codziennie do miasta ok. 20 tysięcy m2 wody. Poczawszy od IV wieku zaczęto go zaniedbywać. W IX wieku przestał być drożny a okoliczna ludność zaczęła używać kamieni z akweduktu do innych celów. Mimo to w większości pozostał nienaruszony. Od średniowiecza służył jako most przy przekraczaniu rzeki aby w XVIII wieku doczekać się roli atrakcji turystycznej. Na górze zastajemy koryto kanału przegrodzone siatka. Tu wejście maja tylko zorganizowane wycieczki. My wchodzimy do tunelu wykutego w czasach nowożytnych (mówi o tym pamiatkowa tablica) aby wyjść po drugiej stronie wzgórza (w czasach rzymskich woda je oplywała) i zobaczyć nastepne, zniszczone juz arkady. Dalej tunel przypomina już kadry z filmu o Indiana Jonesie - plantanina roslinnosci w wawozie - brakuje tylko ogromnej kuli . Schodzimy na dół, nad wodę. Teraz pojawiaja sie tu tłumy plażujacych i kapiacych sie turystów. Płacimy w automacie i ruszamy dalej.
Czas goni więc ruszamy w kierunku pobliskiego miasta Nîmes. Zabytki miasta:
Po zwiedzaniu pora na obiadek. Lokalny bar w pobliżu areny urzadzony jest już bardziej po hiszpańsku niż francusku, z elemtami nawiaujacymi do korridy (stroje, popiersia bykow, zdjecia z walk). Niestety jedzenie też już nie smakuje jak wczesniej próbowane francuskie specjały. Przedziaramy się przez pobliskie, kolorowe targowisko i do podziemnego parkingu gdzie zostawilismy auto. Nastepny punkt wyprawy to Carcassonne. Miasto jest na liście obowiazkowej naszej wycieczki - w końcu to najlepiej zachowany przykład średniowiecznego ufortyfikowanego miasta w Europie. Żeby nie marnować czasu na przeloty, tym razem korzystamy z dobrodziejstw francuskich autostrad. Carcassonne składa się z dwóch części: Cité - warownego górnego miasta oraz miasta dolnego (La Ville Basse). Decydujemy się na hotel w mniej atrakcyjnym miescie dolnym, bo i o parking tu łatwiej (cały rynek to trzypoziomowy, nowiutki i niedrogi podziemny obiekt) i nocleg tańszy. Oczywiście pieknie byłoby zatrzymać się z widokiem na zabytkowe mury ale... i tlok tu podobno nawet poza sezonem i tak naprawde miasto jest tak niewielkie, ze można sie przejść . Zostajemy tu dwa dni. Polozone w Langwedocji Carcassone
to miasteczko niewielkie (46,2 tys. mieszkańców) ale należace do największych
atrakcji turystycznych Francji. Nie przypadkiem każda miejscowość, w której
przetrwał choć skrawek średniowiecznych murów obronnych chce być nazywana
Carcassonne swojego kraju, a przynajmniej regionu. Pierwsze fortyfikacje
wzniesli tu około 100 r p.n.e. Rzymianie. Legendę niezdobytej twierdzy
Carcassone zyskalo po 1247 r. kiedy to właczono je ostatecznie do korony
francuskiej i rozbudowano (bezskutecznie oblegał je podczas wojny stuletniej
Czarny
Ksiażę.) Po przesunięciu granicy po pokoju pirenejskim (1659) stracilo
na znaczeniu i trudno w to uwierzyć ale w 1849 r podjęto decyzje
o zburzeniu zaniedbanych wówczas fortyfikacji. Na szczęście w wyniku licznych
protestów murów nie zbużono a wrecz przeciwnie - w tym samym roku
podjęto ich renowacje.
Łazimy tak po mieście zagladajac to tu, to tam a wieczorem czekamy na moście żeby zobaczyć ferie świateł skierowanych na mury. Nastepny dzień spedzamy ponownie na szwędaniu się po uliczkach i kończymy pobyt pysznym obiadem. Dalej, znow autostradami kierujemy sie juz do Hiszpanii. Szukajac jakiegos klimatycznego miejsca wybieramy Besalou - niepozorne miasteczko położone juz po drugiej stronie granicy. Jeszcze w drodze ze zdziwieniem zauważam, że gdzieniegdzie pojawiaja się hiszpańskie lub katalońskie flagi. Lektura przewodnika uświadamia, że ziemie na zachód od Carcassonne jeszcze do chwili zawarcia wspominanego wyżej pokoju pirenejskiego w XVII w były cześcia Katalonii i przynalezały koronie hiszpańskiej. Postanowienia traktatu łamały dane Katalończykom przez króla Hiszpanii gwarancje, że ich ziemie pozostana niepodzielone w granicacach królestwa. Nic wiec dziwnego, w wyniku ich oporu ostatecznie postanowienia pokoju w odniesieniu do Katalonii zostały wykonane dopiero w roku 1720. Czasu mamy niewiele więc nie zboczylismy z trasy do niezbyt odleglego od autostrady Figueres. A szkoda, z pozostałości teatru, który został zbombardowany podczas Hiszpańskiej Wojny Domowej stworzono tu muzeum Salvadora Dalí. Miasteczko, które jest celem na dzień dzisiejszy jest niewielkie, po tłumie w Carcassonne wręcz puste. Z obronnych murów przetrwał tu tylko most z XI w. Z innych zabytkow wartych zobaczenia wymienić można romańskie koscioły Sant Vicenc i Sant Pere oraz mykwę - rytualna zydowska laźnię z 1264r jedna z trzech zachowanych z tego czasu w Europie. Zanim wybierzemy się na spacer po atrakcjach miejscowosci spotykamy się pierwszy raz z hiszpanska maniana. W hotelu na recepcji nikt nie raczył pokazać nam gdzie znajduja sie nasze pokoje, pomimo, że trafić w korytarzykach nie było łatwo. Po powrocie do recepcji miła pani byla zdziwiona, że chcemy z powrotem nasze paszporty. Przeciez dopiero co, raptem godzine wczesniej je otrzymała i jeszcze nie zdazyla polozyc na kopiarce. Samo miasteczko zyje niespiesznie. W otwartych drzwiach szydełkuja starsze panie, ludzi niewielu. Spacerkiem można je obejść w pół godziny. Rzeczka, nad która leży miejscowość jest tak niewielka, że pokonujemy ja skaczac po kamieniach. Wokół pieknie i zielono i lekkko deszczowo - jak na wsi gdzieś w Polsce a nie w słonecznej, spalonej słońcem Hiszpanii. Najciekawiej zwiedzać miasteczko wieczorem. Wszystko jest pieknie podświetlone, cicho i spokojnie a w knajpach pustawo. Rano kolejny raz dopada nas tutejsza maniana. Śniadanie podaja tu podobno o 8.00. Po ósmej pojawia się dopiero sniady gość, który powoli zaczyna rozkladać bułki i co tam jeszcze zwykle daja w skromnym, śródziemnomorskim menu. Jako pierwsze pojawia sie wino . Człowiek wie co dobre. Dalej - deszczowo i pochmurnie i to wszystko latem, w podobno słonecznej Hiszpanii. Nastepny punkt podrózy to Barcelona. Podczas tego wyjazdu ze stolica Kataloni przyjdzie nam się widzieć trzy razy, z czego dwa ostatnie przymusowe - podczas drogi powrotnej. Spotkanie
pierwsze rozpoczynamy w szpalerze zmoknietych i smutnych palm. Barcelona
ze swoja ponad 23 wiekowa historia stanowi powazne wyzwanie dla turystów,
którzy maja w planie zaledwie jedenodniowe zwiedzanie.
W drodze powrotnej Barcelona
z jedynym w okolicy serwisem ASO Hyndaia znów stała sie naszym miejscem
docelowym po awarii auta. A że przymusowy postój wypadł w sobotę - trzeba
było poczekać do poniedziałku na jego otwarcie co stało sie przyczynkiem
do jeszcze jednego dnia z miastem. Na nocleg zatrzymaliśmy się w Hotelu
sieci AC w Martorell który przywitał nas w jezyku polskim (pozdrowienia
dla Ageliki ) umiarkowana
cena i naprawde niezłym standardem. Okazało sie to świetnym pomysłem za
zwiedzanie miasta - tylko 100 m od stacji kolejki, która po godzinie jazdy
zatrzymuje się na pl. Katalońskim. Nie ma problemu z parkowaniem, mozna
kosztować hiszpańskich win :D
Samo miasto jest rozległe a atrakcje rozrzucone w odleglych od siebie dzielnicach. Najwygodnieszym sposobem na zobaczenie tego co ważne jest wybór autobusu turystycznego (link). Po Barcelonie jeżdza dwie linnie (ceny te same - dorosli: 1 dzień 20 , 2 dni - 26 ; dzieci w wieku 4-12 lat: 1 dzień - 12 , 2 dni 16 ) tyle że państwowa (autobusy-biało zielone) ma duzo wiecej autobusow niz prywatna (czerwone pojazdy). Korzystanie polega na zakupie biletu na jeden lub dwa dni z mozliwoscia wyjścia i ponownej jazdy w dowolnym miejscu, każdym innym autobusem tej samej sieci. A warto się skusić - przystanki ulokowane sa przy ciekawych miejsach, lacznie z dzielnica ekslkuzywnych domow handlowych i stadionem FC Barcelona . Poza tym pojazdy te sa dwupoziomowe - górna część bez dachu dzieki czemu nic nie stoi na przeszkodzie, żeby chłonac widoki + dół klimatyzowany dla osób nie trawiacych goraca.. Co warto zwiedzić? Wszystko na co starczy czasu. Poniżej linki z przewodnika onetu do miejsc wartych odwiedzenia.
Architektura
- Gaudi
Stare Miasto
Las Ramblas i port
Muzeum d'Historia de la
Ciutat
Nowoczesna Barcelona
Wiekszość przdstawionych tutaj zdjęć pochodzi już z drugiej wizyty w Barcelonie, gdy słonko już świeciło a my pozbawieni samochodu dotarlismy do miasta z podmiejskiego hotelu metrem. W trakcie naszych pieszych spacerków rogladalismy się za jakims miłym miejscem na zjedzenie obiadku. W trakcie wymiany pogladow na ten temat jedna z kelnerek pobliskiej restauracji w naszym ojczystym jezyku przekonala nas do zatrzymania sie w lokalu, w którym pracowała. Nie sposób było odmowić. Spróbowalismy miejscowego specjału - pysznych kanapeczek z rożnościami nazywanych tutaj tapas. Podczas pierwszej wizyty w mieście spotkalismy sie z dziwna sytuacja przy próbie wynajęcia pokoju w jednej z podbarcelońskich miejscowości. Mianowicie zarzadano od nas kaucji 100 poprzez blokadę środków na karcie kredytowej. Odmówilismy, zaproponowalismy gotówkę na co obsługa stwierdziła, że posiadane przez nas setki (wszystkie!) sa fałszywe !!! Targani pustym śmiechem znależlismy pokój w innym hotelu. Jednak jakis czas juz po powrocie okazało się że w Hiszpanni okradano karty VISA. Czy przypadkiem unikneliśmy tego? Być może. Zanim osiagnelismy cel podrózy, niechęceni posilkami w przyautostradowych barach postanowilismy zatrzymać sie jeszcze w miescie Sagunt. Tu czuć, że Walencja ma zupełnie inny klimat niz dotychczas widziana Hiszpania. Jest sucho, bardzo sucho a jedyny mijany trawnik zlokalizowany był na jednym z rond. Tylko że to była sztuczna trawa... Sagunt połozony u zbiegu
dwóch rzymskich dróg odegrał wazna role w historii starożytnej Hiszpanii.
W 219 r pne kartagiński wódz Hanibal zaatakował i po 8-miesiecznym oblężeniu
zniszczył sprzymieżone z Rzymem miasto, co stało sie bezposrednia przyczyna
wybuchu II wojny punickiej.
Pierwotne położenie miasta
okreslaja ruiny zamku polozone w rozpadlinie ponad współczesnymi
zabudowaniami. Zamek podzielony jest na siedem części z najważniejsza ARMAS
i najwyżej polozona LA CIUDADELLA. Prowadzone tu prace wykopaliskowe
odkrywaja pozostałosci cywilizacji Iberów, Kartagińczyków, Rzymian i Arabów.
Po całotygodniowych wojażach w Prowansji nie mamy siły na wdrapywanie sie w upale i zwiedzanie. Wstyd się przyznać ale zatrzymujemy się tylko na obiad w bardzo lokalnym barze gdzie wsród miejscowych spozywamy dania widoczne ponizej i rzuciwszy okiem na górujacy nad miastem zamek - jedziemy dalej.
Dalsza droga już autostrada doprowadzi nas do celu którym jest miasto Xabia z wynajetym poprzez Interhome domkiem. Cecha charakterystycza podczas atostradowych postojów sa całe rzesze wielodzietnych rodzin w załadowanych po dachy i nawet wiecej autami. W Serbii w takich karawanach jeździli Turcy z całej Europy w drodze do rodzin w ojczyźnie. Kim sa tutejsi pielgrzymi? Miasto do którego zmierzamy to raczej cicha i spokojna miejscowość, wyrózniajaca sie na tle pobliskich kurortów jedna zasadnicza cecha - nie ma tu wieżowców na plazy!!! Centrum miasteczka leży na miejscu warownej osady iberyjskiej, na wzgórzu nieco oddalonym od brzegu. Poza kosciołem San Bartolome z XVI w i ruinami wiatrakow z XVII i XVIII w brak tu szczególnie interesujacych, historycznych zabytków. Tutejszy, kamienisty brzeg z widocznymi pozostalosciami po wydobywaniu bloków kamiennych jest zupełnie inny od szerokich, piaszczystych plaż które spotkac mozna w pobliskich kurortach. Jednak najważniejsze jest, że panuje tu ogromny spokój. Kierowani nawigacją znajdujemy biuro INTERHOME bez problemow. Od razu widać, że nastawiaja sie tutaj raczej na bogatych, niemieckich turystów - obsługa to import z tego kraju. Miła pani przekazuje nam klucze, dopełniamy formalnosci i wpisujemy adres docelowy do GPS-owego pomocnika. A trzeba było słuchać jak nam miła pani tłumaczyła jak dojechać!!! Nawigacja z mapa firmy NAVTEQ (Garmin i Becker) prowadzi drogami na których świetnie sprawdzaja się nasze terenoofki - waskie szutry i przeprawy przez rzeczki bez mostów. A wlaściwa droga jest prosta i po gładkim asfalcie .
Nasz domek przedstawia się imponujaco. Z basenem i sadem w którym marnuja sie ogromne ilosci cytryn i pomarańcz, tuż pod ogromna skałą przez ktora codziennie rano przetaczały się chmury.
Niedaleko obok domku mielismy mały, lokalny market. Jednak nigdy nie udało nam sie zrobić w nim zakupów. Rano JESZCZE nie pracowali. Po południu - SIESTA. Wieczorem - JUŻ NIE PRACOWALI !!! Pozostała konieczność jazdy do poblisiego miasteczka Denia gdzie sklepów wiecej - w tym sieciowe. Sama Denia powstała jako grecka kolonia. W XI w była stolica muzułmańskiego państewka z potężnym, obronnym zamkiem na szczycie wzgórza. Denia to nie tylko port rybacki jak podaja przewodniki. To również duzy port jachtowy z kejami wypełnionymi luksusowymi jachtami. I wesołe miasteczko czynne do późna w nocy ze wzgledu na upały w ciagu dnia. Miasteczko nie jest specjalnie oblegane przez turystów. Pomimo sezonu urlopowego i pory sprzyjajacej wyjściom na mieście raczej pustawo. Tutaj też zdarzyła mi się pierwsza awaria auta. Wyskoczyłem na chwile na zakupy i na parkingu umarł akumulator. Wyszukanie i przytarganie baterii 1000Ah przyprawilo o ból rak i fontanny potu. Nie mówiac o kosztach w drogocennych . W okolicy wypatrzyliśmy również fabryke gitar Francisco Brosa. Jak wszędzie i tutaj pracują niewiele, miedzy 9 a 13.00. Za to na miejscu zobaczylismy prawdziwą manufakturę, prawdziwych hiszpańskich gitar. Spragnieni Hiszpańskich smaków poszukiwalismy w pobliżu restauracji z tradycyjnymi daniami. Nie jest to proste. Jak zdażylismy już sie przekonać pracuje się tu krótko, z przerwą w ciagu dnia i nie we wszystkie dni tygodnia. Bardzo miły lokal niedaleko naszego domku nie był czynny np we wtorki . Za to problemy komunikacyjne mielismy z glowy. Kelnerka tu pracujaca znała... j.rosyjski. Miła pani o slowiańskiej urodzie pochodzi z Bułgarii i tak jak nas męczono ją bukwami w szkole . Jeden z pieknych, słonecznych dni postanowiliśmy spedzić w Walencji. To trzecie co do wielkości miasto Hiszpanii leży pośrodku buerty - żyznej doliny, będącej jednym z najintensywniej uprawianych rolniczych obszarów Europy. Załozone przez Rzyminan w 138 roku pne swą najwiekszą świetność przeżywało w XIV i XVw. Wówczas powatały trzy najpiekniejsze budowle miasta:
Poza urokami miasta naszą uwagę zwraca Ciutat de les Arts - futurystyczny kompleks Miasta nauki i Sztuki z m.in. teatrem, salami koncertowymi, planetarium i Oceanarium które jest celem naszej wycieczki. Dla turystów przygotowano tu ogromne podziemne parkingi wiec jest sie gdzie bezproblemowo zatrzymać. Samo oceanarium to seria pawilonów i akwariów połaczonych ze soba mostami i tunelami. Do zwiedzania jes duża ptaszarnia, pawilon arktyczny, oraz podziemne akwaria z róznymi morskimi stworzeniami w tym to najbardziej efektowne, duże w którym zwiedzajacy spaceruja po dnie w szklanym rekawie podziwiajac m.in. rekiny. Poniżej plan
Wielka atrakcją tutejszego oceanarium sa pokazy delfinów. Chcielismy pokazać je naszym dzieciom i tak się szczęśliwie złozyło, że podczas naszego pobytu planowo miało odbyć się jeden z nich. Wielkie tłumy zapełniły powoli wielka, betonowa arenę. Na szczęście dla ogladajacych pomyslano tu o zadaszeniu - żar lejacy sie z nieba rozgrzewał do nieprzytomnej temperatury niezasłoniete betonowe ławki oraz tych dla których zabrakło miejsc w cieniu. Sam pokaz to rózne ewolucje wykonywane przez delfiny i treserów. A to jazda na pyskach tych miłych zwierzaków, skoki przez obrecze, poprzeczki z liny, akrobacje piłkami czy gumowymi kółkami. Wszystko bardzo efektowne co mam nadzieję oddaja poniżej zamieszczone fotografie. Spragnieni prawdziewie hiszpańskich
klimatów postanawiamy oderwać sie od wybrzeża, by z dala od wypełnionych
turystami plaż poszukać prawdziwego smaku półwyspu Iberyjskiego. Na cel
bierzemy Guadalest - miasto
z zawieszonym na skalnych graniach zamkiem, zbudowanym w XII w. przez
Arabów. Droga z Xabi wiedzie nas wśród rolniczych dolin. Przy drodze
ciagna się ogromne polacie owocowych drzewek poprzykrywane przez zapobiegliwych
miejscowych sadowników siatkami. Przed czym one chronią? Przed ptakami,
moze słońcem?
Bardzo wąska momentami droga tuż przed samą miejscowoscią ukazuje w oddali panorame miasta z basztami i murami zamku wciśnietymi na skalne granie. Obecnie Guadalest to raczej mała wieś z 200 mieszkańcami. Wszedzie króluja sklepiki z pamiatkami (sfinksy, piramidy, Winetou, Budda i Bóg wie co jeszcze) oraz ogromne rzesze turystów z oddalonego o 21 km Benidormu. W tłumie ludzi podążamy w kierunku zamku. Zanim do niego dotrzemy przechodzimy przez wydrążony w skale tunel, za którym rozciaga sie starsza część miasteczka. Tutaj z tarasów widokowych podziwiac mozna panorame okolicznych gór oraz popatrzeć na błekit wody połozonej daleko w dole zapory. Dla chetnych swoje podwoje otwiera Museo de Microminiaturas, gdzie zobaczycie m.in. Ostatnią Wieczerzę da Vinci namalowaną na ziarnku ryżu. Aby dostac sie wyżej, na mury zamku trzeba wykupić bilet i przejść przez muzeum. Zlokalizowano je w Casa Tipica, XVIII wiecznym domu, i pokazano m.in. dawne narzędzia i metody pracy rolników. Dalej, wzdłuż stacji drogi krzyżowej wspiąc sie mozna do kolejnych baszt. Ze wzgledu na tłumy postanawiamy
nie korzystać z restauracji w miasteczku a raczej zatrzymać sie gdzieś
po drodze. DUŻY BŁAD !!! Wszędzie ale to absoltnie wszędzie lokale tego
typu zastalismy zamkniete - SIESTA. Zdarzało się, ze na widok podjeżdzajacych
samochodow z lokalu wychodzily osoby, ktore juz z daleka machały, zeby
sie tu nie zatrzymywać. Do domu wracamy głodni...
Xabia i okolice W czasie wakacyjnego lenistwa napawała mnie czasami chęc wyrwania się z rajskiego niemalże ogrodu jakim był nasz domek wraz z przyległosciami aby popatrzeć na zycie i ludzi w okolicznych miasteczkach. A żyje sie u niespiesznie. Rano około 9.00 na turystycznym deptaku jednego z okolicznych miasteczek oprócz baru dla miejscowych i sklepiku, w którym pracowała rodzina azjatyckich emigrantów nic, ale to absolutnie nic nie było czynne. Nawet korzystanie z poczty mielismy mocno utrudnione. Przewodniki wprawdzie podaja, że urzedy po sjeście powinny byc otwarte ale... najbizszy, piekny i nowoczesny urząd pocztowy obwieszczal wszem i wobec na kartce wywieszonej w drzwiach, ze jest czynny od 9.00 do 13.00 !!! A w sobotę 10.00-14.00. Na wąskich chodniczkach przy drodze ludzie spotykali się aby porozmawiać. Sporo starszych osób a i nie tylko spędzało wieczory wystawiając plastikowe krzeselka, zatopione w konwersacji albo samotnie wpatrując sie w droge. często bardzo ruchliwa drogę co jakby nie przeszkadzało. Ciekawe też były spotykane tu często ronda. każde mialo swój indywidualny charakter, przyozdobione rzeżbami, łuczkami i innymi atrakcjami.
Calp
Altea
Benidorm
Xabia i okolice Powrót
Martorell
Polozony na szczycie masywu górskiego klasztor Montserrat ojców benedyktynów (link).
|
||||
<